środa, 7 stycznia 2015

"Wielkie oczy" / "Big Eyes"

I tak oto rozpoczął się piąty rok mojej zabawy w blogowanie... :)


Margaret (Amy Adams) to młoda malarka, która decyduje się na opuszczenie męża i podróż wraz z córką do odległego, ale za to niezwykle artystowskiego, San Francisco. Zagrożona utratą dziecka, związuje się z malarzem amatorem o niewątpliwym uroku osobistym (Christoph Waltz), który jest zafascynowany jej obrazami przedstawiającymi smutne dzieci o wielkich oczach. Mężczyzna postanawia sprzedawać prace kobiety jako swoje i odnosi ogromny sukces. Z uśmiechem cwaniaczka zawłaszcza kolejne obrazy swojej małżonki, trzymając ją w domu w charakterze malarskiego niewolnika. I choć lata 50-te nie sprzyjają silnym i niezależnym kobietom, to Margaret, przy wsparciu uśmiechniętych świadków Jehowy (serio!) postanawia zawalczyć o swoje i odzyskać prawo do podpisywania się pod swoimi dziełami. 


"Wielkie oczy" to próba odpoczynku Tima Burtona od swojego popisowego stylu, który mieliśmy okazję zobaczyć jakiś czas temu w filmach "Frankenweenie" (2012) czy "Mroczne cienie" (2012). Niestety jest to próba wybitnie nieudana. Spływający gorzkim lukrem film próbuje być biograficzną opowieścią o zakłamanych latach 50-tych, w których każda instytucja gnębiła kobiety i uważała je jedynie za strażniczki domowego ogniska i/lub obiekty seksualnych pragnień. 


Ograniczona ekspresja filigranowej Amy Adams odbiera jednak historii tego rodzaju potencjał, nadając jej głębię papierowych wycinanek. Na dodatek biedny Christoph Waltz popada już doszczętnie w pułapkę Meryl Streep i na ekranie pokazuje coraz to większą gamę wygłupów, uśmiechów i wykrzywień, stając się karykaturą samego siebie. Nawet delikatnie zarysowany problem "Dzieła sztuki w dobie reprodukcji technicznej" nie ratuje filmu przez trywialnością i tandetnym sentymentalizmem. 


Moje sceptyczne nastawienie może być oczywiście spowodowane mieszanymi uczuciami co do obrazów autorstwa rzeczywistego pierwowzoru postaci kreowanej przez Adams - Margaret Keane, które uważam za mocno kiczowate. Mimo to, z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że "Wielkie oczy" zdają się być wyreżyserowane przez kogoś kompletnie innego, kto jedynie podpisał się jako Tim Burton.

Lukrowanie, różowo, bez polotu i bez sensu. Popijcie ten film gorzką herbatą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz