poniedziałek, 24 lutego 2014

"True Detective" / "Detektyw"

Tym razem serialowo. 

Przez wiele lat uparcie trwałam przy swoim stanowisku, które brzmiało - nie lubię Matthew McConaugheya. Był dla mnie atrakcyjnym wizualnie beztalenciem, grającym poprawne role w komediach romantycznych w rodzaju "Jak stracić chłopaka w 10 dni", "Duchy moich byłych" czy "Powiedz tak". Nie zaskoczył mnie jego występ w filmie o stripteaserach "Magic Mike", choć muszę przyznać, że zwróciła moją uwagę jego charyzma i brak aktorskich zahamowań. W bardzo złej "Pokusie", McConaughey pokazał, że nawet w filmie jednoznacznie kiepskim, potrafi znaleźć dla siebie niszę i przekształcić je w zawodowe wyzwanie.


Jednakże wraz z przyjściem kolejnych trzech tytułów, zmuszona byłam nie tyle zaprzestać krytyki powyższego aktora, ale przenieść się w grono jego fanów i z utęsknieniem oczekiwać kolejnych filmów, w których weźmie udział.

Przełomem był dla mnie zdecydowanie "Wilk z Wall Street". Krótka, lecz zapadająca w pamięć rola nieszablonowo myślącego maklera, który w przerwach między wciąganiem kokainy i zarabianiem milionów potrafi znaleźć czas na inspirowanie młodych współpracowników, pokazała jak wiele McConaughey potrafi. "Dallas Buyers Club" jedynie utwierdził mnie w swoich przekonaniach.

A potem nastał "True Detective" / "Detektyw".


Moja znajomość serialowego świata nie jest dostatecznie duża, by jednoznacznie stwierdzić przełomowość czy nowatorstwo "Detektywa". Mogę jednakże zauważyć, że forma pierwszego sezonu (premiera 12 stycznia 2014 roku) jest atrakcyjna i nieszablonowa.

Całość rozgrywa się w dwóch planach czasowych. W pierwszym, dwóch funkcjonariuszy wydziału zabójstw stanu Luizjana poszukuje seryjnego mordercy, który w bestialski sposób pozbawił życia młodą dziewczynę. A drugim, ci sami detektywi przesłuchiwani są przez policję 17 lat później, gdyż pomimo ujęcia mordercy, pojawiły się nowe, uderzająco podobne zbrodnie.

Serial rozgrywa się w na wskroś południowym stanie Luizjana, południowym geograficznie, demograficznie, a przede wszystkim - światopoglądowo. To kraina zepsucia, nędzy, patologii i bezlitosnego klimatu. Wiszące z drzew płaty szarozielonego mchu dodają złowrogiego charakteru każdej lokalizacji. Przedziwna natarczywa i wszechobecna duchowość przyjmująca karykaturalne formy powoduje, że oglądając serial "True Detective" wydaje nam się, że mamy do czynienia z postapokaliptyczną dystopią, a nie Ameryką lat 90. Nawet język, silnie zniekształcony przez południowy i francuski akcent, pokazuje jak dalece inna jest to rzeczywistość.


Pomimo starań, głównym bohaterem serialu nie jest brawurowo grany przez Woody'ego Harrelsona Martin Hart. Jest nim za to cyniczny i sceptyczny Rust Cohle (McConaughey), który w swoich monologach wykazuje skrajny nihilizm. Jego niezwykła inteligencja odrywa go od zwykłych, codziennych spraw, a traumatyczne doświadczenia z przeszłości wpędzają w obsesję prowadzącą ku autodestrukcji.


Postaci granych przez Matthew McConaugheya się nie lubi, ale nie da się przejść koło nich obojętnie. Zawsze pozostają solą w oku, tym jednym elementem, który nie pozwala o sobie zapomnieć i przypomina o sobie, jeszcze długo po zakończeniu seansu. Czy Amerykańska Akademia Filmowa również zauważy wyjątkowość tego aktora? Przekonamy się już w ten weekend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz