czwartek, 6 lutego 2014

"Ona" / "Her"

"Ona" w reżyserii Spike'a Jonze'a to film przeestetyzowany, a może nawet przedesignowany. Minimalizm, funkcjonalność i oszczędność detali upodabniają scenografię filmu do nowego modelu Iphone'a. Tym samym reżyser przekonuje nas, że w przyszłości wszyscy będziemy hipsterami. Melancholijnym krokiem i z kompletnym brakiem charakteru i zdecydowania w głosie, będziemy przemierzać miejską dżunglę, przypominającą utopijne miasta przyszłości. Wizja ta, choć smutna i frustrująca, może okazać się prawdziwa.

Jestem w stanie uwierzyć, że dla wielu kontakty międzyludzkie i emocje zostaną oddane we władanie elektroniki i systemów, a człowiek, bez włączonego urządzenia elektronicznego będzie czuł się wyalienowaną, osieroconą jednostką, zupełnie zagubioną w meandrach życia.


Autyzm i przerażające emocjonalne otępienie, może zostać przezwyciężone jedynie za pomocą szoku, impulsu prawdziwych uczuć. A co, jeśli uczucia te żywione są do posiadającego osobowość systemu operacyjnego? Czy tracą wtedy swój wyjątkowy status?

Doskonale rozumiem argumenty, że "Ona" to przede wszystkim opowieść miłosna, przedstawiająca tragiczną sytuację ludzi, którzy nie mogą być razem. Dla mnie jednak pierwszoplanowym problemem jest ten znany przede wszystkim z "Blade Runnera". Gdzie zaczyna się człowieczeństwo?


Film oczywiście stawia pytania o istotę bycia człowiekiem, przemianę sposobów odczuwania oraz kierunek, w którym zmierza nasza cywilizacja. Kwestie frapujące i sprawnie poprowadzone, ale forma - zdecydowanie nie ta. Przed śmiesznością film ratują jedynie aktorzy, wspaniale oddający zatrważający stan człowieka przyszłości. Wielkie brawa dla Joaquina Phoenixa, coraz lepszej Amy Adams, oraz ponętnej Scarlett Johansson, która choć ani razu nie pojawia się na ekranie, to i tak epatuje zmysłowością.

Najwyraźniej hipster ze mnie żaden. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz