sobota, 29 czerwca 2013

"World War Z"

Proszę o wybaczenie za zwłokę. Była ona spowodowana nie tylko sesją, ale i długą międzykontynentalną podróżą oraz bardzo powolnym wdrażaniem się w rytm wakacyjnej pracy. Na szczęście wszystko ma swoje dobre strony - dzięki pobytowi w krainie Jankesów, mam możliwość obejrzenia niektórych filmów znacznie wcześniej :) 

Brad Pitt nie jest już złotowłosym chłopcem i seksualnym fantazmatem miliona kobiet na całym świecie. Jest teraz poważnym człowiekiem, mężem i ojcem i takie właśnie role grywa obecnie w filmach. W ramach przykładu pozwolę sobie przytoczyć chociażby tytuł poetyckiego gniota "Drzewo życia" w którym jedyną rzeczą godną uwagi była właśnie rola Brada Pitta. 

"Drzewo życia"

Ale przecież "World War Z" to film o zombie!!! - mógłby ktoś wykrzyknąć z oburzeniem. Owszem, to prawda, jednakże nie jest on zrealizowany w manierze George'a A. Romero czy "Walking Dead". Nikt nikogo nie rozszarpuje przed bacznym okiem kamery, a krew nie leje się strumieniami. Zamiast tego widz ma okazję obserwować całą panoramę ludzkich zachowań, z uwzględnieniem nawet najbardziej absurdalnych aspektów życia. 

Piramida zombie atakująca Jerozolimę

Marc Forster, reżyser filmu, jest sprawnym Hollywoodzkim rzemieślnikiem, który potrafi do swoich filmów wprowadzić delikatny element wyjątkowości. Przed "World War Z" zrealizował między innymi "Monster's Ball", "Marzyciela" czy mój ulubiony "Przypadek Harolda Cricka". 

"Przypadek Harolda Cricka" - Will Ferrell
Jedyne co może razić to typowy amerykański dydaktyzm i nachalne podkreślanie wartości rodzinnych. Jeśli jednak uda wam się to zignorować, "World War Z" to naprawdę przyzwoita rozrywka. 

Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz