poniedziałek, 3 czerwca 2013

"House of Cards"

Już na samym początku pragnę uspokoić, że nie zamierzam zmieniać specyfiki mojego bloga, który nadal w znacznej części dotyczy (i dotyczyć będzie) nowości kinowych. Jednakże, skoro już posiadam tego rodzaju tubę propagandową, a jakiś kulturowy fenomen niepomiernie mnie zadziwi (lub zachwyci) nie widzę przeciwwskazań by go opisać. 


Nie lubię wielkich słów i wielkich dyskursów, dlatego nie będę powtarzać za innymi, że serial "House of Cards" jest zwiastunem wielkiej rewolucji w formie upadku telewizji. Telewizja trwa i trwać będzie, choć z pewnością jej forma, zarówno treściowa jak i technologiczna będzie podlegać ciągłym zmianom. No dobrze, dobrze, ale o co właściwie z tą rewolucją chodzi? - mógłby zapytać czytelnik.


"House of Cards" to pierwszy w historii serial, nieemitowany w żadnej stacji telewizyjnej, zrealizowany i w pełni sfinansowany przez internetową platformę Netflix (oficjalnie dostępną jedynie dla Amerykanów). Wszystkie 13 odcinków pierwszej serii, które swoim nazwiskiem sygnują tacy reżyserzy jak David Fincher czy Joel Schumacher, pojawiło się w sieci za jednym razem. Sami możemy moderować swój proces oglądania, rozkładając odcinki na dowolnie wybrane wieczory. Niestety, w większości przypadków (również i w moim) kończy się to obejrzeniem wszystkich odcinków w ciągu trzech dni i poważnymi pytaniami na temat dalszej egzystencji.



Nie gwarantuję, że wszyscy oszaleją na punkcie "House of Cards". To serial mający swoją bardzo wyrazistą specyfikę, dotyczący brudnych meandrów amerykańskiej polityki wewnętrznej. Choć jak to mawiają w internetach - sezon na "nie mogę się uczyć, wybieram gubernatora Pennsylvanii" uważam za rozpoczęty.


Ten serial mógłby być nużący, gdyby nie odtwórca głównej roli - Kevin Spacey. Wszyscy jesteśmy świadomi jego ogromnych umiejętności kreowania postaci niejednoznacznych, psychotycznych a nawet lekko obłąkanych. Taki też jest Frank Underwood - cyniczny, okrutny, zdeterminowany i wyrachowany, nieznoszący krytyki i porażek. Jednakże pomimo tej długiej listy negatywnych cech, kibicujemy Frankowi. Jego zachowanie wydaje nam się całkowicie zrozumiałe, ocieramy się wręcz o podziw jego manipulatorskiej maestrii. Ponieważ Kevin Spacey komentuje wydarzenia na ekranie, zwracając się w stronę widzów, nawiązujemy emocjonalną więź z jego postacią. Frank Underwood przenikliwie i rezolutnie spogląda w stronę kamery, dopowiadając konteksty, fakty oraz przywołując swoje własne myśli. Nie boi się legislatury, egzekutywy i czwartej ściany.

Swego czasu, w jednym ze swoich teksów, pisałam, że odwrócona amerykańska flaga, oznacza "ojczyzna w niebezpieczeństwie". Poniżej - logo serialu.


To rzeczywiście niebezpiecznie wciągający serial.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz