sobota, 26 stycznia 2013

"Życie Pi" / "Life of Pi"

Do wyboru są dwie historie. Pierwsza bajkowa, lekko absurdalna i piękna wizualnie. Druga okrutna, przyziemna i krwawa. Którą byście wybrali?

Aby nie ryzykować popełnienia grzechu spoilerowania, napiszę jedynie, że Yann Martel (autor książki - pierwowzoru) oraz Ang Lee (reżyser filmu) wybierają pierwszą historię. Film pokazuje ją nieco rozwlekle, ale niezwykle estetycznie i metafizycznie. Choć należy zaznaczyć, że zastosowana w filmie technologia 3D (o której nadal mam nikłe pojęcie) tym razem jest zupełnie niepotrzebna i wypada po prostu blado. Zdecydowanie wolę dwuwymiarowy sztorm z "Gniewu Oceanu" (2000).



Książka "Życie Pi" podobała mi się głównie ze względu na zakończenie, które pozbawia całą historię większości quazi-filozoficznego bełkotu w stylu Paulo Coelio. Film, o mały włos by mnie zawiódł. Jednakże sekwencja końcowa ratuje go przed ostatecznym potępieniem.

"Życie Pi" nie jest najlepszym filmem Anga Lee, wystarczy przypomnieć sobie chociaż "Rozważną i romantyczną" (1995) czy najlepszą jak do tej pory "Tajemnicę Brokeback Mountain" (2005).

Pytacie czy warto pójść do kina. Jeśli chcecie jeszcze raz przypomnieć sobie dlaczego potęga wyobraźni jest tak istotna, jeśli podobał wam się książkowy pierwowzór filmu lub "Slumdog. Milioner z Ulicy"(2008) - to warto. Jeśli jednak nie podpadacie pod żadną z wymienionych kategorii, zalecam dłuższe zastanowienie i ponowne przepatrzenie kinowego repertuaru.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz