poniedziałek, 21 stycznia 2013

"Django" / "Django Unchained"

Być może Tarantino zrobił "Django" tylko dlatego, że chciał bezkarnie i (wielokrotnie) użyć słowa "nigger". Ale równocześnie zrobił film, który dorównuje "Bękartom wojny", a miejscami nawet je przerasta.

"Django" razi sztucznością. Oczywiście! Przecież to Tarantino! Wysoce niepokojące byłby jego zwrot w kierunku realizmu. Reżyser (i scenarzysta w jednej osobie) po każdej scenie patrzy na nas wymownie i pytając "How cool was that?" przeplata murzyńskie pieśni pracy z muzyką country i współczesnym rapem.

Jedyny minus za lekko przesadzone i zagmatwane zakończenie. Ale nie martwcie, scena finałowa wynagrodzi wam to chwilowe skonfundowanie.



Warto nadmienić, że tym razem gwiazdą filmu nie jest aktorskie odkrycie Tarantino - Christopher Waltz. Leonardo DiCaprio, rolą w "Django" wreszcie całkowicie odcina się od czasów "Titanica" i pokazuje cały wachlarz swoich aktorskich umiejętności. Jego południowy akcent oraz wielkopańska maniera sprawiają, że postać Calvina Candie zapada w głęboko w naszą widzowską pamięć. Pamiętajmy też o najbardziej wyluzowanym człowieku Hollywood - Samuelu L. Jacksonie. Jego służalczy, lizusowski i podstępny Steven to postać zdecydowanie warta naszej uwagi.

Krótko mówiąc: Seria bardzo pozytywnych wrażeń filmowych czyli idealny film na przedsesyjną niemoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz