środa, 20 lutego 2019

"Alita: Battle Angel" - recenzja filmu

Alita: Battle Angel ma wszystko, czego trzeba by stać się kinowym hitem oraz ulubienicą publiczności. Silna kobieca bohaterka, której losy nie tylko wciągają i wzbudzają zdumienie techniczną maestrią, lecz także wywołują łzy wzruszenia oraz autentyczne zaciekawienie, to tylko niektóre indykatory sukcesu, które skłoniły Jamesa "Avatara" Camerona i Roberta "Desperado" Rodrigueza do przeniesienia opowieści o tajemniczej kobiecie-cyborgu z kart mangi na kinowy ekran. Niestety Alicie do szczęścia zabrakło jednego: rozpoznawalności. I to właśnie ten brak może ostatecznie zdecydować o tym, że z wielkooką bioniczną nastolatką już nigdy więcej się nie spotkamy. 


Alita: Battle Angel to zdecydowanie kawał dobrego science-fiction z mocnym cyberpunkowym zacięciem, świadomy gatunkowego dziedzictwa i ikonografii. Przedstawiony na ekranie świat brzmi i wygląda dziwnie znajomo: jest mieszaniną narodowości i języków, rajem dla fanów kuchni świata, a równocześnie miejscem wyraźnie oddzielających biednych od bogatych. Mniej uprzywilejowani mieszkają w wielkim mieście na powierzchni Ziemi, gdzie choć broń palna jest zabroniona, żyje się niebezpiecznie, szybko i w niedostatku. Bogaci zasiedlają zawieszoną w powietrzu nowoczesną metropolię, o której wiadomo niewiele ponad to, że jest marzeniem wszystkich powierzchniowych mieszczuchów. Alita nie demonizuje jednak życia na Ziemi wzorem wielu cyberpunkowych opowieści. Ziemskie miasto nie jest tu siedzibą wszelkich patologii, odczłowieczonym molochem z Łowcy Androidów, lecz jasno oświetloną społecznością o równie jasnych zasadach, dobrej czekoladzie i pysznej tortilli. To właśnie do tego podzielonego świata trafia Alita - odnaleziona na złomowisku dziewczyna-cyborg, przywrócona do życia za sprawą umiejętności lekarza, dr Dysona Ido (Christoph Waltz). Początkowo zagubiona i zdezorientowana, z czasem nabiera pewności siebie i zaczyna na każdym kroku udowadniać swoją niezwykłość. 


Alitę warto docenić za dystans do siebie. Film miejscami przywodzi na myśl obrazy rodem z Final Fantasy czy League of Legends (przykład: Christoph Waltz chodzi po ulicach z wielkim turbo młotem), które trudno jest widzowi przyjąć z powagą. Patetyczne przemówienia są więc przerywane subtelnymi comic reliefs, a absurd poszczególnych elementów zostaje wyolbrzymiony i sprawnie ograny. Prace nad Alitą ciągnęły się w nieskończoność (zaczęły się podobno ponad 15 lat temu), a twórcy przyznają, że przeszli przez prawdziwe producenckie piekło. Mimo to nie stracili po drodze lekkości i chęci zabawy opowiadaną historią. Alita: Battle Angel sprawnie meandruje między znanymi konwencjami kina science-fiction, scenami akcji, humorem, a nawet nieco naiwną teen dramą, która ujawnia się ze szczególną siłą w kontekście tytułowej bohaterki. 


Już przy okazji pierwszych fotosów z filmu, można było zauważyć nietypowy wygląd protagonistki. Uwagę zwracały oczywiście gigantyczne oczy, nałożone cyfrowo na twarz aktorki Rosy Salazar. Efekt końcowy tego nietypowego rozwiązania, będącego chyba jednym z najciekawszych przypadków zjawiska doliny niesamowitości w kinie, osobiście oceniam zaskakująco pozytywnie. Dzięki tej cyfrowej modyfikacji wygląd Ality świetnie oddawał jej hybrydyczną naturę i skomplikowaną tożsamość, a równocześnie nie odbierał możliwości aktorskiego popisu Rosie Salazar. Pozostali aktorzy (m.in. Ed Skrein, Jackie Earle Haley, Keean Johnson) także nieźle odnaleźli się w otoczeniu znakomitej cyfrowej charakteryzacji, na co wpływ miała za pewne częściowo wybudowana scenografia, pomagająca w wejściu w przedstawiony świat. 


Niestety szanse na kolejne spotkanie z Alitą w sequelu są jak na razie niewielkie. Mangowy pierwowzór nie jest szeroko znany, przez co film osiągnął rozczarowujące wyniki finansowe i mimo otwartego (na oścież!) zakończenia może nie doczekać się kontynuacji. Miejmy nadzieję, że tak się jednak nie stanie, a nam dane będzie poznać dalsze losy walecznej kobiety-cyborga oraz przekonać się, jak w otoczeniu takiej masy CGI poradzi sobie jeden z najbardziej utalentowanych, pierwszoligowych aktorów Hollywood. Tak moi drodzy: wytężcie ucho i oko oglądając Alitę bo czeka tam na was pewna aktorska niespodzianka, sprytnie niewymieniana w napisach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz