niedziela, 5 sierpnia 2018

"Ant-Man i Osa" / "Ant-Man and the Wasp"

Oglądając drugą (samodzielną) odsłonę przygód Człowieka Mrówki można być zaskoczonym jej rozmachem, a mówiąc wprost, jego brakiem. Ant-Man i Osa zupełnie nie przypomina rozbuchanego Avengers: Wojna bez granic, który przyprawiał o zawrót głowy ilością wątków, bohaterów i mikrohistorii. Film z Paulem Ruddem w roli głównej to, podobnie jak część poprzednia, stosunkowo kameralne połączenie familijnego komediodramatu i filmu akcji. 


Tym razem twórcy filmu wrzucają nas (dość brutalnie, muszę przyznać) w bolesną historię o nieobecnym rodzicu. Hope (Evangeline Lilly), córka doktora Pyma (Michael Douglas), nigdy nie przestała pamiętać o swojej zagubionej w wymiarze kwantowym matce Jane (Michelle Pfeiffer). Wspólnie z ojcem nie ustaje w kolejnych wysiłkach by ją odzyskać, a nadziei dodaje im zaskakujący telefon od Scotta Langa (aka Ant-Mana), który twierdzi, że nawiązał kontakt z zaginioną podczas snu.


Oprócz rodzinnych historii i ogromnej ilości pseudonaukowego bełkotu, znajdziemy w Ant-Manie także nietypowego złoczyńcę. Ava (zwana Duchem), grana przez ujmującą Hannah John-Kamen, przełamuje stereotypy dotyczące klasycznego bad guya. Nie pragnie pieniędzy ani sławy, jej motywacje są znacznie bardziej przyziemne, a z czasem wręcz zrozumiałe. Duchowi daleko oczywiście do rewelacyjnego Thanosa (#teamthanos), ale mimo wszystko, postać ta jest interesującym przykładem skomplikowanego "złego", którego trudno jednoznacznie zaszufladkować. 


Ant-Man i Osa to przyjemna wakacyjna rozrywka. Kameralna, pełna błyskotliwych dialogów,  świetnych efektów specjalnych, znanych twarzy, humoru i charyzmy Paula Rudda. W sprawny sposób wypełnia lukę w epopei Marvela odpowiadając na pytanie gdzie właściwie był Ant-Man w czasie Avengers: Wojna bez granic. Mówiąc krótko: mały film, a cieszy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz