wtorek, 16 sierpnia 2016

Letnia Akademia Filmowa 2016

Nieprzerwanie wszem i wobec będę promować ideę jedynego w swoim rodzaju festiwalu filmowego czyli Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. To event iście wakacyjny - chodzenie na filmy można przeplatać goframi, pływaniem w jeziorze, piciem piwa z lokalnego browaru oraz wycieczkami pieszymi i rowerowymi po pobliskim Roztoczańskim Parku Narodowym. Mimo to filmy nie schodzą tu na dalszy plan - organizatorzy co roku ściągają do serca Roztocza festiwalowych laureatów, warte nadrobienia klasyki, a także kinowe hity.


W tym roku moje możliwości widzowskie były nieco ograniczone z powodu zasiadania w Jury Ogólnopolskiego Konkursu Prelegentów Filmowych. Ocenianie okazało się być równie stresującym wyzwaniem jak samo prelegowanie, jednak na całe szczęście zadanie ułatwiali sami prelegenci, w znacznej większości prezentując imponujące umiejętności retoryczne. Pozwolę sobie po raz enty pogratulować tegorocznym zwyciężczyniom: laureatce głównej nagrody Jury, Karolinie Przeklasie oraz ulubienicy tłumów i zdobywczyni nagrody publiczności, Joannie Łuniewicz. Biada szowinistom, twierdzącym, że kobiety nie potrafią mówić o filmach!


Jeśli chodzi o filmowe perełki, udało mi się wytropić w Zwierzyńcu koreański dokument Nie opuszczaj mnie (2014, reż. Mo-young Jin), który doprowadził do rzewnego płaczu niemal całą salę kinową (włączenie ze mną). Ze względu na ograniczoną ilość chusteczek w pobliżu oraz możliwe zarzuty nieprofesjonalizmu, nie będę się zbytnio rozpływać i powiem jedynie, że film w przejmujący sposób opowiada o małżeństwie staruszków, któremu przychodzi się zmierzyć z ciężką chorobą. Szczególne wrażenie wywołuje dociekliwość twórców oraz ich bliskość z bohaterami: filmowcy towarzyszą im w codziennych czynnościach, nie odstępując ani na krok, nawet w najtrudniejszych i najbardziej intymnych chwilach. To robi wrażenie. 


Drugim zwierzynieckim hitem jest dla mnie Ragtime (1981) Milosa Formana, w którym po mistrzowsku przeplatają się wątki czarnego muzyka, arystokratycznej rodziny, młodej aktorki (w tej roli młodziutka Elizabeth McGovern) i żydowskiego emigranta, składające się na niezwykły portret amerykańskiego społeczeństwa na samym początku XX wieku. 

Elizabeth McGovern
Udało mi się też dostać na niezwykle oblegany seans Kampera, który okazał się być przyzwoitym, choć nieco niezdecydowanym filmem. Miejscami mocno nijaki, wydaje się dzielić wiele wad ze swoich głównym bohaterem - zwłaszcza nieumiejętność podejmowania decyzji. Trzeba jednak przyznać, że twórcy Kampera mają świetne ucho do dialogów, które są niezwykle naturalne i codzienne, potrafią też trafnie oddać nierzadko wydumane problemy pokolenia +/- współczesnych 30latków. Jest to umiejętność (obok wielu innych), której zdecydowanie brakuje Przemysławowi Wojcieszkowi, reżyserowi prezentowanego w Zwierzyńcu filmu Knives Out


Przed Wojcieszkiem ostrzegał mnie już niejeden, mimo to zdecydowałam się pójść i na własne oczy przekonać, czy rzeczywiście może on zostać uznany za jednego z najgorszych polskich reżyserów. Odpowiedź na to pytanie jest zdecydowanie twierdząca.


Knives Out opowiada o grupie młodych ludzi, którzy spotykają się na suto zaprawianej alkoholem imprezie, podczas której dają wyraz swoim frustracjom, ksenofobii, nietolerancji i ogólnie rozumianej cebulastości. Film jest źle zmontowany, przeraża dźwiękiem (basy łamiące żebra), zdjęciami, dialogami oraz myślą, że Wojcieszek nadal kręci filmy. Jednak nawet on nie przeszkodzi mi w ponownym przyjeździe do Zwierzyńca. 

Do zobaczenia za rok!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz