piątek, 5 sierpnia 2016

"Legion samobójców" / "Suicide Squad"

Znacznie bardziej wolałam czasy, kiedy produkcji superbohaterskich było mniej, przez co niemal wszystkie były przemyślane i dopracowane do tego stopnia, że oglądało się je z niekłamaną przyjemnością. Teraz tytułów opartych na komiksach o postaciach z supermocami jest zdecydowanie za dużo i niestety wiele z nich staje się jedynie bezmyślnymi kontynuatorami mody, a niepełnoprawnymi filmami, na który warto poświęcić swój czas. Tak niewątpliwie było w przypadku kuriozalnego i okropnego Batmana v Supermana oraz bezsensownego (choć posiadającego perełki w rodzaju Michaela Fassbendera mówiącego po polsku) X-men: Apocalypse. Niestety wchodzący właśnie na ekrany Legion Samobójców samoczynnie i na własne życzenie wpada do tej samej, niechlubnej kategorii, choć zastrzegam - jest odrobinę lepiej. 


Ryzykowna identyfikacja wizualna i szata graficzna materiałów promocyjnych, skąpana w toksycznych odcieniach fluorescencyjnych laserów i neonów od początku wydawała mi się trudna do zaakceptowania, ale przełknęłam ją, tłumacząc wszystko przyjętą konwencją. Kiedy opowiada się historię specjalnego oddziału stworzonego z najgorszych przestępców, trudno oczekiwać, że wszystko będzie ładne i gładkie. 


Jednak to nie kolory stanowiły problem, lecz (jak to często bywa ostatnimi czasy) scenariusz. Dopisane na siłę gagi, błyskotliwe, ale nie pasujące do aktualnie rozgrywających się na ekranie scen dialogi i łopatologiczne komentarze powodują, że Legion samobójców staje się nieznośnie nierówny, a miejscami wręcz nużący. Sztandarowym przykładem jest zaskakująco długa scena w barze, która zamiast być okazją do słownych utarczek i wyjaśnienia meandrów fabuły, jest zwykłym waleniem przygnębiającej życiówy przy wódce (proszę wybaczyć dosadność). 


Światełkiem w tunelu są aktorzy, którzy próbują zrobić wszystko, aby grane przez nich postacie jakoś wyróżniły się z ogromnego tłumu przewijających się na ekranie bohaterów. Najlepiej udaje się to Margot Robbie, wcielającej się w postać szalonej Harley Queen, która kradnie reszcie obsady niemal każdą scenę. Nieźle wypada też Will Smith jako nieomylny snajper Deadshot, choć jego sceny z córeczką należą do najgorszych w filmie. 


Największym obsadowym rozczarowaniem Legionu Samobójców jest Jared Leto w roli legendarnego Jockera. W tym wydaniu ponury błazen nie jest hipnotyzującym i nieprzewidywalnym psychopatą, ucieleśniającym nasze lęki i obsesje. Ten Jocker jest szczerzącym metalowe zęby wariatem o sztucznym śmiechu, który choć ma na swoje rozkazy większość lokalnych przestępców, woli leżeć na podłodze swojego apartamentu otoczony ostrymi przedmiotami. 


Myślę, że z łatwością znajdziecie coś lepszego do oglądania niż Legion Samobójców

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz