poniedziałek, 25 maja 2015

"Mad Max: Na drodze gniewu" / "Mad Max: Fury Road"

Sympatyczny Australijczyk George Miller przeczekał niekorzystny przełom wieków, realizując ciepłą komedię Babe: świnka w mieście (1998) i dwie części przygód stepujących pingwinów (Happy Feet: Tupot małych stóp 2006 i 2011). Jednak kiedy nastały nostalgiczne lata dziesiąte XXI wieku, z hipsterskim rozrzewnieniem wspominające kasety VHS i leginsy w dalmatyńczyki, reżyser wyciągnął z szafy swojego sztandarowego bohatera, samotnego postapokaliptycznego mściciela Szalonego Maxa sądząc, że nadszedł najwyższy czas na remake. Miał stuprocentową rację. 


Dobrze przyjęty podczas tegorocznego festiwalu w Cannes Mad Max: Na drodze gniewu jest niepowtarzalną rozrywką kumulującą wszystko, do czego przyzwyczaiło nas współczesne kino. Wybuchy i prostą fabułę połączono z typową dla lat osiemdziesiątych inscenizacyjną dezynwolturą, jednak tym razem twórców filmu nie ograniczał niski budżet czy konieczność zakupu ogromnych ilości semtexu i dynamitu. Dzięki nowym technologiom byli w stanie w pełni puścić wodze fantazji i zrealizować wszystkie, nawet te najbardziej szalone, pomysły. 


Niszczycielskie maszyny, galeria ponukleranych brzydactw i bezkresne puste przestrzenie wprawiają widza w pełen adrenaliny trans, któremu nie przeszkadza ani absurdalna fabuła ani prezentowane na ekranie dziwactwa. Tom Hardy w tytułowej roli sprawdza się znakomicie, zachęcając do walki o przetrwanie znaczną część żeńskiej widowni, a Charlize Theron zachwyca wszystkich swoją feministyczną siłą. 


Filmu Mad Max: Na drodze gniewu nie da się opowiedzieć. To niepowtarzalne widowisko, które po prostu trzeba zobaczyć, z całym dobrodziejstwem jego absurdalnego inwentarza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz