piątek, 1 sierpnia 2014

"Hercules"

W czasie gdy niektórzy rozwijają się filmowo na Nowych Horyzontach, inni popijając naczosy colą raczą się najnowszym filmem z masywnym Dwaynem Johnsonem. Były zapaśnik podąża sprawdzoną przez Arnolda Schwarzeneggera ścieżką łączącą imponującą wręcz fizyczność z dużym poczuciem humoru. Pamiętając jak mdło wypadł remake "Pamięci absolutnej" pozbawiony topornego uroku byłego gubernatora, można jedynie cieszyć się, że ten wyjątkowy duch absurdu jeszcze nie zginął.


Śnieżnobiały Dwayne'a Johnsona wbił się w pamięć widzów już w "Królu Skorpionie". To zrealizowane na fali popularności serii "Mumia" pseudohistoryczne widowisko zachwyciło przede wszystkim postacią głównego bohatera - szlachetnego, walecznego, ale też naiwnego i nadwyraz nieporadnego. "Hercules" to powrót do tej konwencji, znanej polskiemu widzowi również z seriali "Herkules" ("Hercules: The Legendary Journeys" 1995-1999) i  "Xena: wojownicza księżniczka" (1995-2001). 


Legenda Herculesa, pół Boga, pół człowieka, znana jest w całej starożytnej Grecji. Jednak jego heroiczne czyny są w znacznej części wytworem zgrabnej strategii marketingowej, prowadzonej przez jego wierną drużynę. Hercules, choć potężny i mocarny, nie jest nieśmiertelnym bóstwem. Na życie zarabia jako najemnik, w dużej mierze korzystając ze swojej sławy. W czasie jednego ze zleceń trafia do zagrożonej najazdem barbarzyńskiego czarownika Tracji i przekonuje się, że nie tylko on sam ma coś do ukrycia. 


"Herkules" ku mojemu zaskoczeniu, posiada zgrabną fabułę, wyraziste postacie i kilka niezłych żartów. Umowność idzie tutaj w parze z naiwnością - efekty specjalne zdają się mieć ponad 15 lat, krwotoki wyglądają jak malowane plakatówką przez przedszkolaków, a tłumy udręczonych wieśniaków to prawdziwy popis aktorskich nieumiejętności. 

Jednak całość broni się masywną ręką Samoańczyka i czyni z "Herculesa" dobrą propozycję na wakacyjny kinowy sezon ogórkowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz