wtorek, 3 grudnia 2013

"Płynące wieżowce"

Choć oczywiście nie powinno się tego robić, do napisania tej recenzji zabierałam się ponad tydzień. I nie jest to tym razem wina zajęć z krytyki filmowej, które nieustannie przypominają mi o mojej mierności i braku umiejętności pisania recenzji. Tym razem jest to wina samego filmu, który spowodował u mnie niemalże rozdwojenie jaźni. 

Z jednej strony jest dobrze - mamy wreszcie w Polskim kinie serię filmów, którą można by określić mianem "polskiego kina queerowego". Do tej mini-grupy zaliczymy jak na razie "W imię..." oraz "Płynące wieżowce". To dobrze, że temat homoseksualizmu, przez tak długi czas wykluczany z oficjalnego dyskursu, został do niego włączony i jest szeroko dyskutowany. W takim ujęciu "Płynące wieżowce" pokazują brak akceptacji polskiego społeczeństwa, konserwatyzm i tradycję ukryte pod płaszczykiem nowoczesności i tolerancji. Porusza też jeden z najbardziej uniwersalnych tematów - brak umiejętności komunikowania się czy nawet upośledzenie spowodowane zamknięciem w skorupie własnych skostniałych poglądów.
Znakomita jest scena obiadu, która zdaje się potwierdzać niedawne słowa Stefana Chwina: "Większość kobiet w Polsce wolałaby, żeby ich dziecko było faszystą niż <<pedałem>>".


Zaznaczę jeszcze, że sterylna i chlorowana niczym basen pływacki, przestrzeń filmu cieszy oko widza, dostarczając mu na tym poziomie zadowalających wrażeń wizualnych.


Jednakże jest jeszcze druga strona medalu, która pozostaje wyraźna pomimo pożyteczności filmu "Płynące wieżowce". To film nudny, grafomański, zadufany w sobie, próbujący na siłę odtworzyć minimalistyczną stylistykę słynnej "Tajemnicy Brokeback Mountain". Ileż razy będziemy oglądać bohaterów uprawiających sporty dla kompensacji nieakceptowanych homoseksualnych popędów? To zabieg prosty lub wręcz prostacki.

Historia opowiedziana w filmie jest rozwleczona do granic możliwości. Nie znam co prawda realiów warszawskiego high-life'u, ale dla mnie imprezy na dachu wielopoziomowego parkingu są próbą włączenia się do buntowniczego dziedzictwa zachodu, które ma się nijak do naszych polskich realiów.


Prawdziwym szokiem było dla mnie jednak zakończenie filmu. Zemsta jajników, solidarność macic, wstrętne samice trzymające samców w okowach matriarchatu.

Nie proszę państwa, tak się nie godzi. Czeka nas jeszcze długa droga zanim będziemy potrafili w zadowalający sposób opowiadać tego typu historie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz