piątek, 2 grudnia 2011

Saga "Zmierzch": Przed świtem. Część 1

Uprzejmie przepraszam wszystkich jeśli przekręciłam nieco tytuł, ale takich kombinacji alpejskich to już dawno nie widziałam.

Tak, siadając do tego filmu miałam już swoje wyobrażenia i uprzedzenia. Ale tak dzieje się w przypadku wszystkich filmów, które oglądam i niektóre wychodzą z tej sytuacji obronną ręką. Niestety, "Przed świtem" to film gdzie wszystko jest złe. Aktorstwo jest złe. Scenariusz jest zły. Klimat i scenografia są złe. Podział filmu na dwie części jest zasadny - wiadomo, każdy chce zarobić. W przypadku "Harrego Pottera" to się sprawdziło i pewnie myślano, że tak samo zdarzy się i w tym przypadku. Nic bardziej mylnego. Film stał się rozlazły i frustrujący. Stał się filmem z prymitywnym montażem i bezsensownymi skrótami fabularnymi. Nie znalazłam tam nic godnego uwagi. To niepodpada nawet pod kamp.

To po prostu niezwykle naiwny i frustrujący mormoński moralitet, który w pierwszej połowie sublimuje seksualne obawy nastolatek przed inicjacją, a w drugiej wmawia, że aborcja jest zła i be. Oczywiście robi to w atrakcyjnym i modnym wampirycznym stylu skrępowanego strachem i niepewnością nieśmietelnego impotenta.

Wszystkie legendy jakie słyszeliście o tym filmie są prawdziwe. (SPOILER ALERT!) Tak, ciąża wyżera Bellę od środka. Tak, Edward przegryza pępowinę. Tak, Jacob ściąga koszulkę już w pierwszej minucie filmu.

Ale tak naprawdę nieważne co tu napiszę. Ten film i tak odniesie sukces finansowy, w niektórych kręgach zostanie okrzyknięty estetycznym i kultowym wydarzeniem roku. Syzyfowa praca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz