wtorek, 22 maja 2018

"Ładunek" / "Cargo" [Netflix]

O tym, że Australia jest właściwie gotową scenerią do filmów postapokaliptycznych, wiemy już od czasów Mad Maxa. Netflix postanowił wykorzystać tą niezwykłą właściwość i właśnie tu osadził akcję rozgrywającego się w trakcie zombie apokalipsy Ładunku. Dziwna to jednak zagłada: prowincjonalna, rozgrywająca się w rozległych przestrzeniach australijskiej sawanny, gdzie zombie jest jak na lekarstwo. Choć nieliczne, stanowią jednak śmiertelne zagrożenie dla ocalałych, między innymi rodziny Andy'ego, podróżującego łodzią w poszukiwaniu bezpiecznej przystani. 


Ładunek to rozwinięcie pomysłów zawartych w krótkim metrażu pod tym samym tytułem (można go zobaczyć TU, jednak polecam zrobić to dopiero po zobaczeniu pełnego filmu), ale z pewnymi istotnymi dodatkami. W sygnowanej przez Netflixa produkcji pojawia się podobny nastrój, przeniesiona zostaje nawet ta sama, kluczowa scena oraz puenta. Dodano natomiast wyższy budżet, pełny metraż, znacznie lepszą charakteryzację, kilka znanych nazwisk (np. Martin Freeman w roli ojca rodziny) oraz temat ludności rdzennej, zaprezentowany w sposób, którego nie powstydziłby się nawet piewca australijskich bezdroży, Peter Weir. 


Spadająca na ludzi choroba, zamieniająca ich w 48 godzin w spragnione mięsa, bezmyślne potwory wydaje się karą za zbytnią ingerencję w świat przyrody. Biali, którzy przybyli do Australii, zaburzyli odwieczną równowagę wykorzystując ukryte we wnętrzu kontynentu bogactwa naturalne i obudzili tym samym siłę, która ostatecznie ich pokonała. Wskazuje na to między innymi sposób, w jaki ludzie zamieniają się w zombie: wkładają głowę do własnoręcznie wykopanego w ziemi otworu, by tam, w otoczeniu pustynnej gleby, transformować się w monstrum. Z tych mechanizmów doskonale zdają sobie sprawę Aborygeni, organizujący się w plemienne oddziały tropiące zombie. Wracając do swoich rytuałów i tradycyjnych strojów bronią się przez zarazą, którą rozumieją na zupełnie innym poziomie niż poszukujący pomocy w opuszczonych szpitalach biali Australijczycy. 


48 godzin jakie dzielą ludzi od stania się krwiożerczym potworem sugerują wyścig z czasem, nieustanne zmaganie się z uciekającymi minutami oraz kurczowe trzymanie się ostatków człowieczeństwa. Ładunek jest jednak zupełnie inny. Choć czas ucieka, całość rozgrywa się w powolnym tempie, trudno bowiem przyśpieszyć przemierzanie bezkresnych równin. Film dopisuje ciekawy podrozdział do przerobionego na wszystkie możliwe sposoby tematu zombie i może zaciekawić znacznie szerszą widownię, niż tylko fanów nieumarłych mięsożerców. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz