piątek, 3 listopada 2017

8. American Film Festival

Ósma edycja American Film Festival zakończyła się w ubiegłą niedzielę, nadszedł więc czas na garść pofestiwalowych refleksji. Słabe ze mnie zwierze festiwalowe. Właściwie już od drugiej, najpóźniej trzeciej projekcji danego dnia myślę tylko o tym żeby się położyć (lub wstać i nigdy już nie siadać) i na spokojnie przetrawić wszystkie treści jakie dotarły do mnie z wielkiego ekranu. Chciałabym zachować w sobie dłużej ciepło Tamtych dni, tamtych nocy czy pulsującą energię Good Times., jeszcze chwilę powzdychać do Armiego Hammera czy pogłowić się nad postacią graną przez Joaquina Phoenixa w Nigdy cię tu nie było. Niestety festiwale (zwłaszcza w przypadku kiedy wrodzona zachłanność zmusza do uczestniczenia w pięciu projekcjach dziennie) nie dają takiej możliwości. Są oczywiście znakomitą okazją żeby zobaczyć filmy przed ich oficjalną premierą oraz nadrobić trudno dostępne tytuły. Pytanie jednak jak taki zmasowany zalew treści, powodujący kompletne przebodźcowanie, wpływa na jakość odbioru. 

Party like Armie Hammer (Tamte dni, tamte noce)
Dobrze, ale wystarczy już narzekania, ponieważ najwyższa pora podsumować festiwalowe wrażenia. Spośród zobaczonych 23 filmów (w tym jednego poza Kinem Nowe Horyzonty, w ramach odreagowywania braku biletów na galę otwarcia) wybrałam 6 moim zdaniem najlepszych. Kolejność nieprzypadkowa!

#1. Call Me By Your Name / Tamte dni, tamte noce


Wydaje mi się, że ten film lepiej się ogląda, niż się o nim pisze. W gruncie rzeczy to trochę fabularny bałagan, pełen ponadnarodowej, intelektualnej bufonady. Nikt nie ma tu problemów materialnych, wszyscy doskonale dogadują się w obcych językach, a słoneczna Italia wygląda świetnie nawet w strugach deszczu. Mimo to Tamte dni, tamte noce ogląda się świetnie, a dominującym wrażeniem po projekcji jest rozlewające się po ciele ciepło. Ta delikatna, opowiedziana z wyczuciem i humorem historia wakacyjnych romansów jest całkowicie naturalna i pozbawiona pretensjonalności. Swoboda obyczajowa jest logiczną konsekwencją wakacyjnego odprężenia, a rodzący się gejowski romans, choć pozbawiony spektakularnych wybuchów emocji, przekonuje do siebie bardziej niż niejedna wielka historia miłosna. Pozytywne filmowe wrażenia są zasługą znakomitych aktorów zgromadzonych na planie przez reżysera, Lukę Guadanino (Jestem miłością, Nienasyceni). Od Armiego Hammera balansującego pomiędzy żydowską tożsamością a wizerunkiem aryjskiego, postawnego Skandynawa trudno oderwać wzrok, podobnie jak od pełnego młodzieńczego uroku Timothee Chalameta. Całość dopełniają nieco wycofani Amira Casar oraz Michael Stuhlbarg jako najbardziej wyrozumiali rodzice świata. 

#2. Good Time


Nigdy nie sądziłam, że wystawię tak wysoką ocenę filmowi w którym główną rolę gra Robert Pattinson. Dawny wampir Edward z niesławnej serii Zmierzch (2008-2012) zdołał skutecznie pozbyć się połyskliwego wizerunku romantycznego kochanka - i chwała mu za to! W Good Time, stworzonym przez braci Safdie (ważne postaci amerykańskiego kina niezależnego), Pattinson wciela się w rolę złodzieja, uczestniczącego w napadzie na bank. Przedsięwzięcie nie idzie jednak po jego myśli i rozpoczyna całą serię niefortunnych zdarzeń, rozgrywających się na przestrzeni jednej, wyjątkowo pechowej nocy. Good Time sprawia wrażenie filmu rodem z poprzedniej epoki. Pulsujące światła, iście postmodernistyczny montaż i sposób opowiadania oraz natrętna elektroniczna muzyka przypominają najwcześniejsze filmy Nicolasa Windinga Refna, na czele ze słynnym Pusherem (1996), natomiast fabuła przywodzi na myśl inny film, także pokazywany podczas 8.AFF: Po godzinach Martina Scorsese. 

Od lewej: plakat filmu Po godzinach (1985, reż. M. Scorsese) i Good Time (2017, reż. bracia Safdie)

#3. The Florida Project


The Florida Project to kolejny film Seana Bakera, reżysera fenomenalnej Mandarynki z 2015 roku. Mandarynka zwróciła na siebie uwagę przede wszystkim nietypowym sposobem realizacji (była kręcona iPhonem), a także zupełnie oderwanym od zwyczajowych konwencji potraktowaniem świątecznej atmosfery. Głównymi bohaterkami były transseksualne prostytutki przemierzające Los Angeles w celu wyrównania rachunków ze zdradzieckim byłym chłopakiem jednej z nich. Swój kolejny film, Sean Baker także osadza w znanym nam ze słyszenia i kultury popularnej miejscu, jednak pokazuje je w sposób dalece inny, zdecydowanie pozbawiony uroku. The Florida Project ukazuje środowisko mieszkańców moteli, którzy ze względu na rozliczne problemy nie są w stanie opłacić zwykłego mieszkania. Tkwią więc w małych, anonimowych pokojach, przeznaczonych na krótki pobyt dla przejeżdżających turystów. Choć okoliczności nie są sprzyjające, życie toczy się tam normalnym rytmem pracy, obiadów, wspólnego oglądania telewizji. Beznadzieję sytuacji najmniej odczuwają biegające po motelach dzieci, których wyobraźnia pozwala na beztroską zabawę w nawet najbardziej obskurnych wnętrzach. To własnie one, ze swoimi zabawami i podpatrzonymi u dorosłych zachowaniami są głównymi bohaterami filmu Bakera. Partneruje im jeden z najbrzydszych aktorów Hollywood, Willem Dafoe, grający menadżera motelu, a za razem poczciwego anioła stróża dziecięcej gromadki. 

#4. A Ghost Story


Wszyscy którzy mnie znają, doskonale wiedzą że powolna narracja nie jest tym, co Kaje lubią najbardziej. Atmosfera wyciszenia, pustki i pewnej wszechogarniającej powolności jest jednak doskonałym sposobem do opowiadania o stracie. A Ghost Story w nielineralny i zdecydowanie nieklasyczny sposób przedstawia zmagania młodej dziewczyny (Rooney Mara) z bezsensowną śmiercią ukochanego (Casey Affleck). Choć fizycznie nieobecny, nadal jest jednym z najważniejszych elementów jej życia, co zostało podkreślone za pomocą niezwykle prostego zabiegu. Affleck po śmierci pojawia się w życiu bohaterki jako klasyczny halloweenowy duch - postać, nakryta długim, białym prześcieradłem. To dziecięco proste rozwiązanie rozbija nasze przyzwyczajenia i paradoksalnie nadaje historii prostotę oraz pozbawia ją pretensjonalności. A Ghost Story to przejmujący, przygnębiający i niezwykle smutny film, idealnie pasujący do deszczowego listopada przepełnionego refleksją nad przemijaniem oraz wspomnieniami o bliskich zmarłych. 

#5. Wielka czerwona jedynka / The Big Red One


Program tegorocznego Americana zawierał retrospektywę Samuela Fullera, jednego z najciekawszych amerykańskich reżyserów, który realizując filmy już od lat 50., zawsze stawiał na artystyczną niezależność. Wielka czerwona jedynka to produkcja z 1980 roku, zawierająca przegląd niemal wszystkich najważniejszych wydarzeń II wojny światowej. Tytułowy oddział, dowodzony przez Lee Marvina (wśród jego żołnierzy znajduje się m.in. młodziutki Mark Hamill) zaczyna swoje wojenne zmagania od frontu afrykańskiego, później przez Sycylię dostaje się do Włoch, bierze udział w inwazji na Normandię, a nawet wyzwalaniu obozów koncentracyjnych. Wielka czerwona jedynka nie jest jednak klasyczną wojenną opowieścią o bohaterstwie i wzniosłych ideałach. Wielka historia jest tu przerywana licznymi scenkami rodzajowymi, balansującymi na granicy groteski i grozy. Zaskakujące sekwencje porodu czy wybuchu miny przeciwpiechotnej przypominają, podobnie jak niedawna Dunkierka, że wojna pełna jest absurdów i zbiegów okoliczności, a heroizm to raczej tylko czysto teoretyczny konstrukt. 

#6. The Disaster Artist

"Hi, doggy."

Jak wiadomo najdziwniejsze historie pisze samo życie. Skutecznie przypomina o tym The Disaster Artist opowiadający o najgorszym filmie świata. The Room (2003), bo o nim właśnie mowa, zyskał już status kultowy. Jego pokazy po dziś dzień odbywają się w niektórych kinach, a ludzie z zapamiętaniem rzucają w ekran plastikowe łyżeczki i na głos wypowiadają wybrane kwestie. By dowiedzieć się jak do tego doszło, James Franco, reżyser The Disaster Artist, przedstawia tajemnicze losy samozwańczego filmowca i aktora Tommy'ego Wiseau, który po serii castingowych niepowodzeń decyduje się na zrobienie własnego filmu wspólnie ze znacznie bardziej utalentowanym przyjacielem Gregiem Sestero. 


The Disaster Artist to autotematyczna, kinofilska zabawa, odtwarzająca krok po kroku tworzenie najlepszego-najgorszego filmu wszech czasów. Oprócz Franco w roli ekscentrycznego Tommy'ego Wiseau na ekranie pojawiają się także Dave Franco jako Greg Sestero, a także Alison Brie i Seth Rogen. Ponadto w drobnych epizodycznych rolach można dostrzec wiele innych znanych postaci - czasami zupełnie do siebie niepodobnych. Seans The Disaster Artist najlepiej poprzedzić powtórką The Room, bowiem twórcy filmu odtwarzają kolejne sceny, bezpośrednio cytując dialogi i starają się naśladować zachowanie aktorów. Jak im to wyszło, będziecie mogli się przekonać 8 lutego, bowiem wtedy The Disaster Artist zdecydowanym (być może oscarowym?) krokiem wejdzie na polskie ekrany. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz