czwartek, 16 lutego 2012

"Róża"

Filmy przestały być czystą rozrywką już dawno temu. Otwartym niech pozostanie pytanie: jaką rolę spełniają teraz?

Załóżmy, że są ucieczką od rzeczywistości. Pokazują nam świat innych ludzi, ich problemy i ich, mniej lub bardziej beznadziejne zmaganie się z codziennością.

I owszem, „Róża” Wojciecha (Wojtka?) Smarzowskiego, ten zamysł realizuje, ale bardzo gwałtownie, bez taryfy ulgowej. Pokazuje nam zupełnie inne realia. Realia powojennej Polski, problem wysiedleńców, przesiedleńców. Problem konstruowania swojej własnej tożsamości etnicznej. Problem budowania nowego państwa według ściśle określonej, importowanej wizji.

Kolejne sceny gwałtów, przerażające plaśnięcie płodu upadającego na podłogę, przemoc, masakry z użyciem noży, siekier i innych, bardziej tradycyjnych broni. Okropny świat, który pokazuje nam jak małe i nieistotne są nasze problemy.

„Róża” to rzeczywiście jakby western. Mamy ostatniego sprawiedliwego, mamy porządek którego próbuje strzec, mamy nieco upadłą kobietę i scenerię Mazur – wielkiego nigdzie, na wzór Dzikiego Zachodu.
Wspaniała rola Dorocińskiego i Kuleszy, dobry scenariusz, interesująca i ciekawie dopasowana warstwa formalna, trudny i zapomniany temat – to powody dla których tego filmu nie należy ignorować. Ale przygotujcie się na mocne wrażenia – „W ciemnościach” w porównaniu z „Różą” to subtelny i wyidealizowany dramat.

P. S. Uprzejmie proszę o wybaczenie mi zbytniego moralizatorstwa i egzaltacji jaka mimowolnie pojawiła się w tej recenzji. Obiecuje się poprawić.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz